piątek, 10 sierpnia 2012

3. United, reż. James Strong

Reżyser: James Strong
Obsada: Sam Claflin, Dougray Scott, David Tennant, Jack O'Connell
Scenariusz: Chris Chibnall
Muzyka: Clint Mansell
Zdjęcia: Christopher Ross
Kraj: Wielka Brytania
Moja ocena: 6/10
http://www.imdb.com/title/tt1777034/
http://www.filmweb.pl/film/United-2011-623250

Manchester United wielkim klubem jest. Można go nie lubić, ale z pewnością trzeba szanować. Historia klubu, piłkarze jacy się przewinęli przez te wszystkie lata i gablota pełna pucharów sprawiają, że Czerwone Diabły będą pamiętane po wsze czasy. Po wsze czasy, a nawet jeden dzień dłużej pamiętana będzie również tragedia, która spotkała drużynę z Old Trafford.

Szóstego lutego, 1958 roku zespół z Manchesteru pod dowództwem Matta Busby’ego wracał do Anglii, po zwycięskim spotkaniu w ćwierćfinale Pucharu Europy przeciwko Crvenej Zvezdzie Belgrad. Samolot, którym lecieli piłkarze, sztab szkoleniowy oraz dziennikarze zatrzymał się w Monachium, gdzie miał uzupełnić paliwo. Podczas startowania po tankowaniu maszyna rozbiła się. W skutek tej tragedii zginęły 23 osoby, w tym ośmiu piłkarzy United.
Stacja BBC postanowiła oddać hołd ludziom, którzy uczestniczyli w tej katastrofie, wydając na świat film o tytule „United”, opowiadający historię pasażerów lotu numer 609. 

Obraz wyreżyserowany przez Jamesa Stronga (jego debiut jeśli chodzi o film fabularny, wcześniej pracował głównie przy serialach), jak na warunki telewizyjne jest produkcją niezwykle udaną, nie ginącą w morzu przeciętności. Pomimo sporej dawki patosu, „United” ogląda się z wielkim zainteresowaniem i przejęciem. Do czasu katastrofy reżyser próbuje nam przedstawić sylwetki najważniejszych postaci ówczesnego Manchesteru. Poznajemy młodego Bobby’ego Charltona, który dopiero zaczyna z wielkim futbolem, charyzmatycznego lidera Duncana Edwardsa będącego największą gwiazdą Czerwonych Diabłów oraz ojca sukcesu, człowieka odpowiedzialnego za stworzenie Dzieci Busby’ego - sir Matta Busby’ego. Strong, na tyle ile pozwalał mu czas, bardzo dobrze zarysował relacje i przyjaźń pomiędzy zawodnikami angielskiego klubu. Przez te półtorej godziny poznajemy zwykłych chłopców dla których futbol jest sensem życia. 

Pod względem technicznym BBC nie oferuje jednak za wiele. W filmie nie widzimy żadnego meczu w wykonaniu Dzieci Busby’ego, a katastrofa samolotu pokazana jest dosyć ubogo. Całą akcję widzimy oczyma piłkarzy przebywających w maszynie. Nie mamy możliwości zobaczenia samego momentu rozbicia się samolotu. Widać, że stacja miała ograniczony budżet. Trzeba jednak na plus zaliczyć fakt, że BBC pokazała ówczesne Old Trafford od wewnątrz, jak i zewnątrz co powinno być sporą gratką dla koneserów futbolu i fanów Czerwonych Diabłów.
Nie efekty wizualne w „United” są jednak najważniejsze. Najważniejsza jest historia klubu, który potrafił zmierzyć się z wielką tragedię, która go dotknęła.

Momentami wzruszający i zmuszający do refleksji. Innym razem potrafiący rozbawić. Taki właśnie jest film „United”. Ciekawa i niezwykle interesująca laurka oraz hołd dla Manchesteru United, wielkiego Manchesteru United. Polecam nie tylko fanom Diabłów i piłki nożnej, ale także ludziom, którzy lubią obejrzeć historię napisaną przez samo życie, przeniesioną na filmową taśmę. Recenzja napisana przez sympatyka Realu Madryt, potrafiącego docenić wielkość innego europejskiego hegemona!

2. Wstyd, reż. Steve McQueen


Gatunek: Dramat
Reżyser: Steve McQueen
Obsada: Michael Fassbender, Carey Mulligan, Alex Manette, James Badge Dale, Nicole Beharie
Scenariusz: Steve McQueen, Abi Morgan
Muzyka: Harry Escott
Zdjęcia: Sean Bobbitt
Kraj: USA
Ocena: 9/10
http://www.imdb.com/title/tt1723811
http://www.filmweb.pl/film/Wstyd-2011-601499

Pochodzący z Wielkiej Brytanii, Steve McQueen nie tylko słynie z rozpoznawalnego imienia i nazwiska, ale także z twórczości, która nie dość, że jest bardzo kontrowersyjna, to  reprezentuje wysoki poziom. Jego debiutancki projekt o tytule „Głód”, którego był reżyserem, jak i  scenarzystą, wywołał sporych rozmiarów  burzę. W bezkompromisowy sposób opowiedział historię członka organizacji IRA, Bobby’ego Sanda, który postanowił przeprowadzić strajk głodowy. W głównej roli obsadził Michaela Fassbendera, dla którego udział w pierwszym filmie McQueena okazał się przepustką do hollywoodzkiej pierwszej ligi.  

Jak się okazało w ubiegłym roku, nie był to jednorazowy wyskok Anglika. Steve McQueen uraczył widzów na całym świecie kolejną niezwykle odważną, w pewnych momentach nawet i szokującą produkcją, której już tytuł intryguje i wywołuje emocje. Mowa tutaj oczywiście o filmie „Wstyd”. Idąc wyświechtanym już banałem mówiącym o tym, że zwycięskiego składu się nie zmienia, a w szczególności jego kapitana, główna rola przypadła po raz kolejny Fassbenderowi. 


Zacznijmy jednak od początku. „Wstyd” wydawać by się mogło, jest prostą historią o singlu mieszkającym w wielkim mieście. Dobra praca, własne mieszkanie, seks z nowo poznanymi kobietami – tak na pierwszy rzut oka wygląda cudowne życie Brandona Sullivana. Nic bardziej mylnego. Główny bohater jest uzależniony od seksu, przez co w jego życiu panuje prawdziwa pustka. Na domiar złego wprowadza się do niego młodsza siostra Sissy, która wręcz natarczywie szuka bliskości u drugiego człowieka. 

Po przeczytaniu tego krótkiego opisu ktoś może zadać pytanie: „i co w tym filmie takiego kontrowersyjnego?”. Otóż McQueen w bardzo dosadny i szczery do bólu sposób ukazuje widzom samotność jaka spotyka głównego bohatera. Brandon jest mężczyzną w kwiecie wieku, który nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem seksualnym. Od bliskości duchowej woli tą fizyczną, przez co jego życie jest smutne i szare, co w dużej mierze nie pozwala mu się w nim odnaleźć. Przelotny seks, masturbacja pod prysznicem czy nocne seanse z pornosami to elementy, które są marną próbą odreagowania i zrzucenia z barków ciężaru jakim jest jego życie. Samotny i zagubiony, dorosły facet jest bliski autodestrukcji, która z każdym dniem jest coraz bliżej.  
Brandon nie może liczyć również na pomoc ze strony siostry, która sama przechodzi ciężkie chwile. Desperacko poszukująca bliskości kobieta, mająca na rękach zabliźnione rany po próbach samobójczych, jest tylko kolejnym balastem komplikującym życie mężczyzny. Paradoksalnie, ona podobnie jak i brat, również przekracza granice intymności i moralności. Seks z ledwo poznanym przyjacielem Brandona, który także jest jego szefem, tylko kumuluje negatywne emocje jakie towarzyszą rodzeństwu. 
„Wstyd” to kolejna próba pokazania, tego co uzależnienie potrafi zrobić z człowiekiem. McQueen wychodzi jednak poza schemat i zamiast narkotyków (jak np. w „Requiem dla snu” Aronofsky’ego) czy alkoholu (np. „Zostawić Las Vegas” Figgisa) opowiada historię seksoholika. 

Jak wspomniałem na wstępie rola Brandona przypadła Michaelowi Fassbenderowi. Aktor pochodzący z Niemiec od pierwszego pojawienia się na ekranie hipnotyzuje. Jego gra jest niesamowicie realistyczna, a każdy gest i spojrzenie nasiąknięte są bólem. Takie stwierdzenie może wydać się banalne i nazbyt patetyczne, ale aktor znany z roli Magneto w „X-Men: Pierwsza klasa”, wspina się na wyżyny swoich umiejętności. Tworzy nie tylko najlepszą kreację w swojej karierze, ale również obok Ryana Goslinga, najlepszą kreację roku 2011. Co prawda każda scena we „Wstydzie” w całości należy do Fassbendera, to nie można jednak nie wspomnieć o Carey Mulligan. Mająca za sobą 27 wiosen aktorka z początku szarżuje, przez co jej gra może wydać się za bardzo pretensjonalna. Na szczęście im dalej w film tym lepiej. Mulligan po raz kolejny udźwignęła swoją rolę i w mojej opinii jest to jedna z najciekawszych aktorek młodego pokolenia. Widać, że dziewczyna ma głowę na karku, i jak do tej pory jej decyzje o wyborze kolejnych ról są przemyślane.  
  
Film Steve’a McQuenna uważam za jeden z najciekawszych, ba najlepszych obrazów poprzedniego roku. Opowiedziana bez żadnych oporów, a co najważniejsze, szczera historia obok, której nie można przejść obojętnym. Odważne sceny erotyczne nadają realizmu filmowi i powodują, że nieco wrażliwsi widzowie będą jeszcze bardziej zaszokowaniu. „Wstyd” polecam wszystkim widzom szukającym w kinie drugiego dna. Niekoniecznie muszą to być fani Fassbendera i kina traktującego o uzależnianiach.  

czwartek, 2 sierpnia 2012

1. Raj na ziemi, reż. David Wain

Gatunek: Komedia
Reżyser: David Wain
Obsada: Jennifer Aniston, Paul Rudd, Malin Akerman, Alan Alda, Justin Theroux
Scenariusz: Ken Marino, David Wain
Muzyka: Craig Wedren
Zdjęcia: Michael Bonvillain
Kraj: USA
Ocena: 3/10
http://www.imdb.com/title/tt1655460/
http://www.filmweb.pl/film/Raj+na+ziemi-2012-575538

Jennifer Aniston, jak i Paul Rudd to hollywoodzkie gwiazdy. Gwiazdy, które zostały zaszufladkowane w komediowym świecie. Kiedy pojawia się informacja o kręceniu nowego filmu, w którym na szczycie obsady aktorskiej znajduje się któreś z wyżej wymienionych nazwisk, możemy być pewni, że za kilka miesięcy do kin wejdzie nowy rozweselacz. Niestety nie zawsze ten rozweselacz śmieszy. Tak właśnie wygląda sprawa z najnowszą produkcją, w której Aniston i Rudd mieli okazję wystąpić.

George i Linda to młode małżeństwo, które w końcu może cieszyć się ze swojego własnego mieszkania. Życie potrafi jednak płatać figle. George nieoczekiwanie traci pracę, a film dokumentalny Lindy o pingwinach zostaje odrzucony przez stację HBO. Małżeństwo mające przed sobą perspektywę problemów finansowych rezygnuje z mieszkania. Opuszczają więc Nowy Jork i wyruszają do Atlanty, gdzie mają zamieszkać u brata George’a. Po drodze zatrzymują się w tytułowym raju noszącym nazwę „Esylum”. Ludzie tam żyjący są weganami, uprawiają wolną miłość i żyją z tego co zaoferuje im Matka Ziemia. George i Linda postanawiają zaryzykować i zamieszkać w idyllicznej komunie.

 Już od pierwszej wizyty głównych bohaterów w „Esylum”, zdałem sobie sprawę w jaki sposób będą grać twórcy „Raju na ziemi”. Film ocieka niesmacznymi żartami, które ocierają się wręcz o granicę dobrego smaku. W trakcie seansu możemy więc uświadczyć sceny, w których George stojąc przed lustrem będzie rzucał seksualnymi inwektywami, które za jakiś czas powtórzy będąc twarzą w twarz z uroczą Malin Akerman. Natomiast w innej ze scen, siedzący na kibelku George próbujący „zrzucić kamień z serca” będzie musiał walczyć ze wstydem i cieszyć się z towarzystwa dwójki mieszkańców rajskiej krainy. Nie obejdzie się także bez grupki starszych nudystów biegających w slow motion. 

Ja sam jestem wielkim fanem brudnego humoru, pełnego wulgaryzmów. Ten humor musi jednak bawić, wywoływać uśmiech na mojej twarzy. W najnowszym filmie Davida Waina sprawiał on jednak, że czułem się niesamowicie zażenowany z poziomu jaki prezentuje.

Innym mankamentem, do którego chciałbym się przyczepić jest dwójka głównych bohaterów. Szczególnie postać Lindy wydała mi się strasznie denerwująca. Praktycznie przez cały film jej zachowanie jest nie fair wobec męża. Autorka filmu dokumentalnego o pingwinie z rakiem jąder, która od samego początku jest wspierana przez George’a, w drugiej połowie filmu daje upust swojemu rozczarowaniu i oskarża go o wszystko złe, co spotkało ją w życiu. Wiadomo, że tego typu filmy mają pewien schemat, którego muszą się trzymać. Aczkolwiek scenarzyści powinni podejść trochę poważniej do tematu i z George’a zrobić mężczyznę, a nie ciepłą kluchę biegnącą do swojej ukochanej niczym piesek ze skulonym ogonkiem.  

„Raj na ziemi” miał być niesmaczną komedią, która potrafi rozbawić najtwardszego ponuraka. Raj okazał się jednak filmowym piekłem, a czarny i brudny humor żenującymi popłuczynami. Jeśli na siłę miałbym znaleźć jakieś pozytywy to byłby to duet aktorów drugoplanowych: jak zawsze śliszna Malin Akerman oraz Alan Alda, dla którego warto obejrzeć nawet największego gniota.